Workuta 2012
Wyprawy 4x4 - okładka. Nr 29
Wyprawy 4×4 – okładka. Nr 29

Film z tej wyprawy:

YouTube player

Naszym celem jest Workuta

– miasto najdalej położone na północnym wschodzie Europy, praktycznie u stóp Uralu tworzącego naturalną granicę naszego kontynentu z Azją. Workuta jest miastem zbudowanym w czasach stalinizmu, na terenach podmokłych, za kołem podbiegunowym. Jedyna pewna droga to tory kolejowe, przy budowie których zginęło wielu więźniów ze Związku Radzieckiego jak i z krajów byłego bloku radzieckiego, w tym z Polski. Klimat Workuty to blisko 8-mio miesięczna zima, z intensywnymi opadami śniegu na jej początku i pod koniec i silnymi wiatrami, powodującymi zamiecie – tzw. „purgi”. Drogi kołowe – to drogi sezonowe – tzw. „zimniki” składające się głównie z lodu i ubitego śniegu i właśnie ten fakt, jak i fakt braku mostów innych niż kolejowe uniemożliwia dojazd do Workuty samochodem w innej porze roku niż zima. W samym mieście oczywiście są drogi utwardzone, jak i normalne osobowe samochody, które jednak wszystkie dojechały tam na lawecie kolejowej. Tyle tytułem wprowadzenia. Jest 8 marca 2012 – Suwałki – ruszamy!

Jest nas 12 osób w 6 samochodach:

Łukasz Dyrak i Maciej Domański w patrolu Y60 Safari – prowadzący wyprawę, doświadczenie off-roadowe zdobywamy od 12 lat na bezdrożach Afryki, Azji i Europy, w tym arktyczne na Islandii i w północnej Rosji; Adam i Zofia w patrolu Y61 – zaprawieni w trudach dalekich podróży, szczególnie górskich; Jarek i Piotr w patrolu Y61 z silnikiem toyoty 4.2 – sprawdzający swoje możliwości w Arktyce po raz pierwszy; Piotr i Małgorzata w jeepie wranglerze – byli już ze mną w Czarnogórze i Rumunii; Piotr i Karolina w patrolu Y60 – off-roaderzy z doświadczeniem rajdowym; Tomasz i Paweł w toyocie hilux 3.0 – Tomek był ze mną w Maroku, Mauretanii i Mali – to nasza ekipa.

Wyjeżdżamy ok 9-tej rano. Spotkaliśmy się w Suwałkach, bo to ostatnie duże miasto przy granicy z Litwą. Zakupy, wymiana walut i w drogę. Pogoda ładna, słoneczna, temperatura ok 2 stopnie na plusie. Dzisiejszy plan to dotrzeć do granicy z Rosją i ją przekroczyć. Przejazd przez Litwę i Łotwę nie sprawił większych niespodzianek, poza śniegiem na drodze od ok. 100 km do rosyjskiej granicy.

Po dotarciu na przejście graniczne dosyć szybko udało nam się odprawić po stronie łotewskiej, za to rosyjska strona sprawiła nam już sporo kłopotów. Każdy chciał się tam czuć ważny. Kiedy jedna z celniczek zażądała dodatkowych dokumentów, jej kolega pilnujący porządku 10 m dalej nie pozwalał do niej wrócić, nakazując siedzenie w samochodzie. To z kolei powodowało, że urzędniczka się niecierpliwiła i narzekała, że się guzdrzemy i gubimy. Istne czeskie kino. W każdym razie granicę udało nam się pokonać ok godziny 2 w nocy, czyli spędziliśmy na niej łącznie 5 godzin. Zupełnie nieźle.

Rosja powitała nas temperaturą ok -8 stopni Celsiusza i mroźnym wiatrem. W pierwszym napotkanym mieście znaleźliśmy nocleg standardem przypominający nasze lata 80-te (jedna łazienka na piętro, tak jak lodówka, pokoje bez choćby umywalki i jak się rano okazało widok na jakieś zasieki) i poszliśmy spać.

Gostynica niedaleko granicy
Gostynica niedaleko granicy

Pobudka niekoniecznie wcześnie, do tego zmiana czasu (aż 3 godziny później, niż w Polsce) sprawiły, że wstaliśmy o 11. Naszym celem na dzisiaj jest Moskwa i jakiś nocleg poza granicami najdroższego miasta w Rosji. Droga do Moskwy jest dosyć mocno dziurawa i straszliwie monotonna. Nie będę jej opisywał. W każdym razie tego dnia staliśmy wszyscy na Placu Czerwonym, podziwiając Kreml, GUM i Cerkiew Wasyla Błogosławionego. Pogoda już dawała nam nieźle w kość, silny wiatr stwarzał wrażenie, że jest znacznie poniżej -10 stopni, chociaż było właśnie tyle.

Ekipa wyprawy do Workuty na Placu Czerwonym w Moskwie
Ekipa wyprawy do Workuty na Placu Czerwonym w Moskwie

Jedno z aut w naszym konwoju dostało w Moskwie dziwnych wibracji, więc zajechaliśmy do całodobowego warsztatu, gdzie okazało się, że usterka nie jest groźna, ale ponieważ nie mieliśmy akurat tej części (krzyżak wału) zanocowaliśmy w pobliskim ośrodku spa (raczej nie z wrodzonego snobizmu, był to najtańszy nocleg w okolicy) z zamiarem zakupu części w Moskwie nazajutrz.

Jedziemy stąd... tam...
Jedziemy stąd… tam…

Wczesnym rankiem kupiliśmy potrzebne części, znany już nam warsztat szybko uwinął się z ich wymianą i ruszyliśmy na północ. Naszym celem pośrednim było miasto Jarosław, gdzie zrobiliśmy duże zakupy w typowym supermarkecie Real – ostatnim tego typu obiekcie na naszej trasie. Potem szlak lekko odbija na północny-wschód, zamieniając się w drogę ostatniej kategorii remontowania i odśnieżania. Rozpoczęła się jazda po śniegu i lodzie. Siłą rzeczy nasza średnia prędkość mocno się obniżyła. Wieczorem dotarliśmy do miasteczka Makarew, gdzie w znacznie lepszych niż pod Moskwą warunkach, poszliśmy spać.

Kolejnego dnia, po śniadaniu składającym się z parówki i miski słodkiej kaszy gryczanej, ruszyliśmy w stronę Kotlas w obwodzie archangielskim. Miasto to było kiedyś stacją przesyłową więźniów i zesłańców wywożonych na północ Rosji, tam byli „sortowani” i przydzielani do konkretnych obozów. Do dzisiaj mieszka tam sporo potomków polskich więźniów. To właśnie z Kotlas rozpoczęto budowę linii kolejowej do Workuty. Do miasta dotarliśmy późno bez większych przygód.

Most pontonowy
Most pontonowy

Dzisiaj właściwie zaczyna się nasza off-roadowa przygoda.

Ruszamy wcześnie rano. Na początek most pontonowy Wyczegdę – dużą rzekę uchodzącą w pobliżu Kotlas do Dwiny. Czekamy w kolejce samochodów, ponieważ most działa wahadłowo z przerwami na wjazd koparki, która kuje tworzący się błyskawicznie wokół mostu lód. Rzeka jest szeroka, ma ok. 800 m, na lodzie siedzą wędkarze. Szczęściarze, którzy dysponują skuterami śnieżnymi, przejeżdżają na drugą stronę wprost po zamarzniętej rzece. W końcu i my przejechaliśmy. Most jest bardzo stabilny, nawet się nie kołysze, chociaż jest niewiele szerszy od ciężarówki.

Za rzeką świat się zmienił – nie ma już niczego nie przykrytego śniegiem. Jedziemy drogą szutrową, pokrytą warstwą ubitego śniegu. Miejscowi jeżdżą tutaj samochodami wyposażonymi w opony z kolcami. Z tego co wyprawiają na drodze można wnioskować, że znacząco poprawiają sobie w ten sposób przyczepność.

Po drodze mamy kłopot z jednym z samochodów – pękł wąż łączący chłodnicę z pompą wody. Ponieważ do najbliższej miejscowości mieliśmy ok. 80 km, postanowiliśmy naprawić go samodzielnie z dostępnych materiałów. Użyliśmy małej puszki od pianki do golenia, od której odcięliśmy denka i włożyliśmy ją do przeciętej w miejscu pęknięcia rury. Dwie opaski zaciskowe i uszczelniająca taśma dokończyły dzieła na tyle skutecznie, że auto naprawione w ten sposób nie sprawia już problemów do końca wyjazdu.

Naprawa przetartego węża chłodnicy w tajdze
Naprawa przetartego węża chłodnicy w tajdze

Po naprawie kontynuujemy jazdę w stronę Uchty. To ostatnie cywilizowane miasto w tej części republiki Komi. Docieramy tam pod wieczór, ale ponieważ mamy informację o wysokiej aktywności słońca – ruszamy dalej do Peczory z nadzieją zobaczenia aurory borealis – zorzy polarnej. Za Uchtą kończy się utwardzona droga, jedziemy traktem przez tajgę – pełnym dziur i nawet o tej porze mocno uczęszczanym – jeżdżą tu nawet ciężarówki. Parę minut po północy okazało się, że nasze oczekiwania się spełniły – na niebie pojawił się zielony „płomień” zorzy polarnej. Zatrzymujemy samochody kawałek dalej i gasimy światła. Hipnotyzujący widok sprawił, że zapomnieliśmy o przejmującym zimnie – było znacznie poniżej -18 stopni, my jednak staliśmy i gapiliśmy się w niebo. Fotografie robione ze statywu, z czasem naświetlania w okolicach 45 sekund możecie zobaczyć obok.

Zorza polarna w okolicach kręgu polarnego
Zorza polarna w okolicach kręgu polarnego

Ok. 3 w nocy dojeżdżamy do Peczory – to miasteczko liczy niewiele ponad. 40 tys mieszkańców. Wjazd do miasta prowadzi przez rzekę – bez mostu. Po prostu po lodzie. Ci z nas którzy mają zrobić to pierwszy raz czują się niepewnie, ale dajemy radę. Zresztą są znaki informujące o nośności lodu – 40 ton. Jesteśmy mocno zmęczeni – szukamy noclegu, co jednak okazuje się niemożliwe. Budowany w okolicy gazociąg sprawił, że nikła baza hotelowa miasta jest zupełnie niewystarczająca. W sumie to 2 obskurne hotele i „gostynica” w bloku z wielkiej płyty. Wszystko zajęte. Śpimy w samochodach na stacji benzynowej. Kilka godzin snu jednak stawia nas na nogi, a piękny słoneczny poranek dopinguje do dalszej jazdy.

Naszym celem na dzisiaj jest Inta.

Do miasta prowadzi już tylko szlak wzdłuż torów kolejowych i budowanego gazociągu. Wszędzie spotkać można ciężki sprzęt należący do Gazpromu. Droga biegnie przez piękną tajgę, iskrzący się w słońcu śnieg nastraja mocno optymistycznie. Po drodze znajdujemy plastikowy dekiel od rury gazociągowej. Wpadamy na pomysł, żeby się na nim poślizgać. Siadaliśmy po dwóch na nim i trzymając w ręku linę kinetyczną jechaliśmy za samochodem Piotra.

Wygłupy na gazpromowym deklu od rurociągu
Wygłupy na gazpromowym deklu od rurociągu

Pod wieczór – czyli zupełnie tradycyjną już porą docieramy do Inty. Znam tu tylko jeden hotel, na szczęście są w nim miejsca. Hotel jest tradycyjnie bardzo kiepskiej jakości z pokojami nawet bez zlewozmywaków. Toalety w opłakanym stanie są po dwie na końcach korytarza, a prysznic jeden na cały czteropiętrowy hotel – na szczęście porządny i czysty.

Jeden błąd i auto wpada po progi w śnieg
Jeden błąd i auto wpada po progi w śnieg

Samochody zaparkowane na ulicy wzbudzają powszechne zainteresowanie – również policji (od ponad roku tak nazywa się rosyjska milicja). Chłopaki sympatycznie pytają dokąd się wybieramy i obiecują rzucać okiem na samochody.

Następnego dnia rano czekał na nas dziennikarz z gazety „Trybuna” popytał skąd dokąd i po co, zrobił zdjęcie i obiecał artykuł na pierwszej stronie. Jak się okazało kiedy wracaliśmy – dotrzymał słowa.

Trybuna - dziennik z Inty
Trybuna – dziennik z Inty

Dzisiaj chcemy dotrzeć do miejscowości Abiez – czyli już za krąg polarny.

Jedziemy tradycyjnie wzdłuż torów kolejowych. Kilkadziesiąt kilometrów za Intą – droga się rozdziela na dwie – jedziemy w prawo, tędy przedarliśmy się rok wcześniej. Okolica zrobiła się zupełnie dzika – jednak wciąż jedziemy po śladach jakiejś maszyny do odśnieżania i ubijania śniegu. Droga jest wąska, ale w zupełności przejezdna. Niestety przypadkowy zjazd z niej jednego z aut zatrzymuje nas na kilkadziesiąt minut. Wciągnięcie samochodu na droga wcale nie jest łatwe, ciągnięty kinetykami jechał wzdłuż niej, dwa lewe koła pojazdu ciągle zostawały poza drogą. W końcu jednak się udało i pojechaliśmy. Czekała nas jednak niemiła niespodzianka, w pewnym momencie maszyna odśnieżająca musiała zawrócić albo się zepsuć, bo droga po prostu się skończyła. Jazda dalej w kopnym śniegu głębokim na ponad metr okazała się zupełnie niemożliwa. Żaden z uczestników wyjazdu na pewno nigdy już nie uwierzy w opowieści o przedzieraniu się przez tajgę w poprzek – „na szagę” tego się nie da zrobić, jak się później okazało nawet trzyosiowym „trekołem” z napędem 6×6 i oponami balonowymi o średnicy 52 cali.

Zabawa na śniegu
Zabawa na śniegu

Cóż musimy zawrócić i ten manewr okazuje się wyzwaniem dnia. Trzeba zjechać z drogi każdym samochodem po kolei, a potem przy użyciu trapów, wyciągarek i łopat wstawić go na drogę z powrotem.

Zawracanie w tajdze
Zawracanie w tajdze

Udało się nam zawrócić po 5 godzinach.

Potem 80 km powrotu do rozjazdu i dojazd do Abiezu po tej drugiej drodze. W samym Abiezie – miejscowości składającej się z kilkunastu domów, sklepiku i małej gostynicy – jak się okazuje całej zajętej, nie znajdujemy noclegu. Noc była bardzo zimna – poniżej 20 stopni mrozu. Miejscowi poradzili nam, żeby spróbować poszukać szczęścia w pobliskiej bazie Gazpromu. Udajemy się tam. Baza zorganizowana jest jak małe miasto – jest olbrzymia, czysta, ma ulice i przecznice i całe rzędy porządnych, czystych baraków, każdy ogrzewany, zelektryfikowany i skanalizowany, jak się okazało mieszka tam ponad tysiąc pracowników. Do tego olbrzymie ilości sprzętu a całość zbudowana w sztucznie obniżonym terenie (żeby chronić bazę przed wiatrami) o powierzchni na ok. kilkunastu ha.

Nocleg w bazie Gazpromu - bardzo miło nas przyjęto
Nocleg w bazie Gazpromu – bardzo miło nas przyjęto

Po rozmowie z kierownikiem bazy zgodził się żebyśmy spali w świetlicy w budynku biurowym. Oczywiście czysto, ciepło i schludnie. Spaliśmy na podłodze na karimatach, wszyscy w jednej sali. Tak naprawdę był to jeden z milszych noclegów tego wyjazdu.

Świetlica w bazie Gazpromu na polarnym kręgu
Świetlica w bazie Gazpromu na polarnym kręgu

Kolejnego dnia ruszyliśmy wcześnie rano – nie chcieliśmy dezorganizować życia w bazie. Naszym dzisiejszym celem jest Workuta. Praktycznie zgodnie z planem. Najpierw jednak bawimy się na rzece Usa – to szeroka zamarznięta rzeka przy samym Abiezie. Ślizgamy się więc na niej jak dzieciaki, ciesząc się z pięknej pogody i gigantycznego lodowiska. Kilka kilometrów dalej na północ jest już krąg polarny – wszyscy którzy przekraczają go raz pierwszy muszą przejść swego rodzaju chrzest. Podobno typowym obrzędem jest jedzenie kanapki z towotem, ale tym razem musi wystarczyć śnieżna kąpiel. Wszyscy odchodzą kilkanaście metrów od samochodów, brnąc w śniegu po pas i robią „aniołka” leżąc na plecach.

Chrzest Polarnego Kręgu - dla tych co pierwszy raz
Chrzest Polarnego Kręgu – dla tych co pierwszy raz

Niedługo potem skończyła się tundra. Jechaliśmy po białej pustyni, bez punktów odniesienia prawie. Bardzo ciekawe doświadczenie. Przypomina jazdę po Saharze, tylko kolory inne, a właściwie ich brak, no i temperatura niższa o jakieś 50 stopni. W pewnym momencie po lewej stronie zauważyliśmy ciemniejsze ruchome punkty, jak się okazało było to stado reniferów. Nigdy nie widziałem ich tak daleko na północy.

Renifery
Renifery

Następną atrakcją stała się sama droga – ktoś ją utwardził za pomocą… wody.

Faktycznie stała się przez to równa i twarda ale do tego niesamowicie śliska. Jechaliśmy po tym lodzie ostrożnie, ale jednak pewnie. Tyle dni na śliskiej drodze dało sporo pewności siebie, być może fałszywej pewności, ale gdyby ta lodowa droga była na naszym szlaku pierwszego dnia – na pewno jechalibyśmy połowę wolniej.

Droga zrobiła się szeroka, za to totalnie oblodzona
Droga zrobiła się szeroka, za to totalnie oblodzona

W końcu na horyzoncie pojawił się dym – to elektrociepłownia węglowa w Workucie. Udało się! Jeszcze 20 km i droga się poszerzyła, a za moment zrobiła się asfaltowa. Wjechaliśmy do miasta. Było jeszcze całkiem wcześnie więc od razu pojechaliśmy do kombinatu węglowego na obiad w stołówce firmowej. To jedno z najlepszych miejsc do jedzenia w mieście – tanio, świeżo i obficie. Potem hotel, który udało nam się znaleźć dzięki pomocy miejscowego znajomego i zasłużony odpoczynek.

Przy wjeździe do miasta
Przy wjeździe do miasta

Dzisiaj zwiedzamy miasto. Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że Workuta mocno ożyła od naszej poprzedniej wizyty. Kilka razy dziennie startują i lądują pasażerskie samoloty, jest więcej ludzi na ulicach, wszędzie pełno gazpromowego sprzętu, w hotelach brakuje wolnych miejsc. Zapewne jest to pozorny rozwój umierającego miasta, które zapadnie w otępienie po zakończeniu budowy gazociągu. Kiedyś mieszkało tu 200 tys ludzi, teraz raptem 60 tys. Całe osiedla stoją puste, strasząc czarnymi bezokiennymi otworami, jednocześnie wyglądając na świeżo tynkowane za sprawą dokładnie oblepiającego ściany śniegu.

Workuckie "Oko Saurona"
Workuckie “Oko Saurona”

W Workucie w wielu miejscach są cmentarze, czasem zupełnie nieoznaczone i zaniedbane, np. na skrzyżowaniu ulic. Na budynkach często widać jedno z dwóch słynnych workuckich haseł:

„Workuta – stolica świata”

… na pobliskim wzgórzu – „Miru Mir” – czyli pokój światu, w stylu napisu „Hollywood” w Los Angeles. Kiedy się wspomni istnienia jakie skończyły w tym miejscu swój los – brzmi to mocno ironicznie. Oglądamy jeszcze miejscową cerkiew – drewnianą, zadbaną i bardzo ładną. Postanawiamy następnego dnia jechać jeszcze dalej na północ – pod sam Ural.

Ruszamy rano, zaczynamy w biurze przepustek Gazpromu – gdzie trzeba uzyskać zgodę na wjazd na utrzymywany przez tego giganta zimnik prowadzący, jak się okazuje, po zamarzniętym Morzu Karskim na półwysep Jamalski. Nie zamierzamy przeć tak daleko – chcemy dojechać do Uralu. Ok 100 km od Workuty zimnik zbliżył się do szczytów Uralu na ok 3 km. Postanowiliśmy spróbować dotrzeć do samych gór – w poprzek przez śnieg. Spróbowaliśmy pieszo – wydawało się twardo i w miarę płytko. W końcu ze śniegu wystawały końcówki jakichś krzewów.

Widok na Ural z perspektywy koła :-)
Widok na Ural z perspektywy koła 🙂
Ciężko było wydostać auta z pułapki
Ciężko było wydostać auta z pułapki

Potem z drogi zjechał Wrangler – i świetnie sobie radził. Cóż, postanowiliśmy wjechać tam wszyscy. Jeep pojechał przodem, za nim reszta, ale jednak się nie udało. Pod twardą skorupą ubitego śniegu, było go jeszcze ok 60 cm. Zapadliśmy się wszyscy po kolei, a lekki Jeep był najdalej – ok 300 m od nas. To właśnie wyjęcie tego samochodu zabrało nam najwięcej czasu. Najpierw podpięliśmy Jeepa pod Nissana, za pomocą dziwnej kombinacji taśm, kinetyków, lin stalowych i lin dwóch wyciągarek, tylnej w Jeepie i przedniej Nissanie, niestety obie odmówiły posłuszeństwa, więc cała praca poszła na marne. Szczęściem w nieszczęściu, był przepiękna okolica, krystalicznie czyste niebo i białe góry Ural tuż nieopodal. Nikt nie narzekał, że cały dzień spędziliśmy na ręcznym odkopywaniu samochodów, grunt, że udało nam się wyjechać z powrotem na szlak przed zmrokiem, chociaż już po zachodzie słońca. I bardzo dobrze, bo temperatura spadła o 10 stopni w ciągu pół godziny. Zrobiło się minus 22. Tego dnia jeszcze wróciliśmy do Workuty, skąd już tylko 5000 km do domu.

Arktyczny śnieg
Arktyczny śnieg

Galeria zdjęć z wyjazdu jest tutaj.