Międzynarodowa ekspedycja samochodowa „Workuta – Bajdarata 2011” była pierwszym w historii przejazdem z centralnej Europy do jej skrajnego, wschodniego punktu. Uczestnicy wyprawy zawieźli również tablicę upamiętniającą śmierć tysięcy zesłańców, budowniczych żelaznej drogi do Workuty, symbolu radzieckiego GUŁ-agu.
Cele wyprawy
Celem odkrywczym wyprawy jest dotarcie do północno-wschodniej geograficznej granicy Europy i Azji. Stanowi ją leżący za pasmem Uralu Polarnego dział wód, a konkretnie ujście rzeki Bajdaraty do Zatoki Bajdarackiej na Morzu Karskim (68°10′.98″N, 68°17’47”E). Nie jest znany fakt dotarcia na wschodni koniec Europy pojazdem mechanicznym.
Celem historycznym wyprawy jest dowiezienie do Workuty (nie prowadzi tam droga) tablicy upamiętniającej śmierć tysięcy więźniów politycznych GUŁ-agu, w tym więźniów narodowości polskiej. W porozumieniu z władzami miasta tablica ta zostanie umieszczona na terenie jednego z byłych obozów pracy.
Celem promocyjnym wyprawy jest zrealizowanie trzech filmów dokumentalnych (w języku polskim, angielskim i litewskim) oraz napisanie wielowątkowej książki pod roboczym tytułem „Tak umiera Workuta”. Podczas trwania ekspedycji uczestnicy będą informować media polskie, jak i zagraniczne o postępach wyprawy.
Celem charytatywnym ekspedycji jest dostarczenie darów do szpitala w Workucie oraz sierocińca, w którym mieszkają potomkowie między innymi polskich zesłańców. Dary przekazane zostały przez Fundację Światło i Nestle Fitness.
10 marca – czwartek
Kilka miesięcy przygotowań, planów, zakupów, zbierania informacji, tysiące wykonanych telefonów, dziesiątki spotkań. Tak realizuje się marzenia o wyprawie z 2009 roku, kiedy to Jacek Kiełpiński i Radek Rzeszotek do Workuty pojechali pierwszy raz. Samochody do Złotorii pod Toruniem – miejsca nieoficjalnego startu – przyjechały o świecie. Ekipa praktycznie się poznaje, nie ma jeszcze prof. Marka Grzesia. Dojedzie pod Urząd Marszałkowski, gdzie Ekspedycję Toruń-Workuta-Bajdarata, pożegna oficjalna delegacja. W Złotorii pakowanie, oklejanie samochodów, zmiana flagi.
Obok niezbędnych ubrań, śpiworów, części zamiennych samochodów, opon, kanistrów na paliwo, wyposażenia kuchni: łopaty, piła, siekiera, apteczki, słoiki z bigosem, puszki jedzenia, sprzęt fotograficzny, telefon satelitarny, laptopy, książki, mapy i jeszcze kilkadziesiąt paczek płatków na śniadania oraz prezenty od sponsorów, pamiątki z Torunia i gigantyczny szampan. Pod Urzędem Marszałkowskim w Toruniu czekają przedstawiciele władz województwa i miasta, dziennikarze, rodzice, przyjaciele. Ojcowie są dumni, mamy martwią się o zimne nogi swoich synów i ewentualne katary. Żony ściskają przed podróżą, wręczając kanapki na drogę. Gościem honorowym STARTU jest 90-letni Michał Tatarzycki łagiernik z Workuty. Spędził tam 10 lat. Ogląda tablicę pamiątkową, jaką ekipa zawiezie na koniec Europy. Marszałek Piotr Całbecki nie mógł odmówić sobie przymierzenia się do pojazdu. Chyba trochę zazdrościł chłopakom tego szaleństwa. Tam gdzie jest START, będzie i META – Oby wrócili na Wielkanoc – żartował Marszałek. Po oficjalnych przemówieniach, zapalono „zielone światło” i Międzynarodowa Ekspedycja Toruń-Workuta-Bajdarata wystartowała przy dźwiękach klaksonu Wampira.
11 marca – piątek
Pierwszy nocleg w podróży w gospodarstwie Agroturystycznym w Mierzejewie. Syte i smaczne śniadanie i w drogę. Jedziemy praktycznie przez cały dzień. Bez konkretnej przerwy na obiad. Na Litwie śnieg po kostki. Zmienia się krajobraz. Mamy pierwszą awarię. Przy pierwszej próbie off-roadowej nawala Land rover Birusa. Okazuje się, że trzeba podciągnąć wysokość nadkoli. Piłą kątową wycinamy nadkola. Nic innego nie można w tej sytuacji zrobić. Dziś pokonujemy dwie granice: w Polsce i na Litwie. Aktualnie jesteśmy na Łotwie. Za pięć godzin staniemy w wielokilometrowej kolejce na granicy z Rosją. Tu będziemy spać, jeść i odpoczywać. Chociaż trudno nazwać to odpoczynkiem. Kiedy wskoczymy do Rosji, to trudno przewidzieć.
12 marca – sobota
Dotarliśmy do granicy z łotewsko – rosyjskiej. Tu 13 godzin przymusowego postoju. Nie powstrzymują nas Rosjanie, tylko Unia Europejska w postaci łotewskiego celnika. Problem załatwiają dwa piwa. Gdyby nie one, nasze auta trafiłyby do hali kontroli i kilka dodatkowych godzin z głowy. Rosjanie zachowują się o niebo lepiej. Pomagają wypełniać swoje nadal skomplikowane i głupawe druczki celne, dopytują się o cel podróży. Nie chcą z nami jechać i im “w tiurmu nie nada”. Workuta kojarzy im się tylko z największym na świecie więzieniem. Patrolowcy przewidują problemy z land roverem, który już musiał mieć podcinane szlifierką nadkola, a ostatnio białawo dymi. Tu nadal zima – na poboczach dwumetrowe zaspy. Jutro do Moskwy. Po części do land rovera, które “nagrał” nam nasz estoński przyjaciel Tai.
13 marca – niedziela
Z Polski do Moskwy samochodem – to spacerek dla odpornych kierowców. Omijając Białoruś, trzeba wjechać na via Baltica i… stanąć na pół doby na granicy z Rosją. A potem nierównymi drogami przez Wielkie Łuki do Moskwy. Wyjechać z Unii Europejskiej niełatwo – uśmiecha się rosyjski pogranicznik na przejściu w Zilupe. – Nie to co wjechać do Rosji. A wy dokąd? Patrole na ogromnych oponach wzbudzają zainteresowanie nie tylko męskiej części obsługi przejścia granicznego. Celnicy oglądają naklejki afrykańskie, celniczki pytają czy wybieramy się na ryby. Ktoś interesuje się pojemnością silników, nikt numerami nadwozia. Całe szczęście. Land rover miał bowiem dwie tabliczki znamionowe – skorodowaną austriacką i nowiutką polską. Idealny powód do cofnięcia samochodu przez rosyjskiego służbistę. Celnicy trzech ekspedycjynych pojazdów jednak zatrzymywać nie zamierzali. Puścili nas najszybciej jak mogli – po dwóch godzinach. Rosyjskie drogi do gościnnych nie należą – zwłaszcza tuż za granicą. Dziura na dziurze. Pobocze nierówne, brak lamp przydrożnych w miasteczkach i pasiołkach. Motele też niezbyt gościnne. Dziwki, mafia i portier hotelowy żądający łapówek za byle co.
Za to Moskwa… Wita nas obwodnica-autostrada. Ile pasów? Trudno zliczyć. Raz trzy, raz pięć. Tylko na stacjach benzynowych za paliwo płacić trzeba z góry i kasjerka skrywa się za szybą pancerną. W centrum jednak wszystko w porządku. Milicja przemianowana na policję porządku pilnuje wręcz bezczelnie – stójkowi w oczy patrzą każdemu, zwłaszcza obcym. A trzy pojazdy obładowane po dach wzrok przyciągają bezwiednie. Dobrze, że najpierw musimy odwiedzić Michaiła ….., czterokrotnego mistrza Rosji w rajdach off-roadowych, który pomógł nam zaopatrzyć land rovera w części zapasowe. Przyjął nas w swoim warsztacie w niedzielę, po południu. No pożegnanie wymieniliśmy się paroma flaszkami wódki. On dał nam rodzime “luksusy” – my jemu podarowaliśmy wyśmienity gin lubuski. A potem był już tylko Plac Czerwony. Kilkadziesiąt godzin później zaczął się prawdziwy off-road.
14 marca – poniedziałek
Specyfika podróżowania po Rosji – uważaj na zdradliwe pobocza. Patrol Wampira prawie fiknął kozła, zapadł się bokiem w głębokim śniegu. Szybka akcja – land rover blokuje drogę, patrol Łukasza wyszarpuje uwięzione auto. Nie spodziewaliśmy się takich akcji już teraz – pod Wołogdą. Koło 4 w nocy powinniśmy dotrzeć do Kotlas. Leje marznący deszcz… Jutro zamykane są zimniki dla ciężarówek. Będziemy więc zdani na siebie.
15 marca – wtorek
Wczoraj wiosna, dzisiaj zima z kopnym śniegiem. Przeprawa przez rzekę Wyczegda po moście pontonowym, który na skutek wczesnego ocieplenia zaczyna się wyginać. Rosjanie starają się uchronić go przed zniszczeniem za pomocą koparki. Po drugiej stronie zamieć. Z tego powodu nie dotrzemy do Uchty, trzeba szukać noclegu po drodze. Nieliczne wsie opuszczone i zasypane. Zakupy w maleńkim sklepiku. Ogałacamy go z kiełbasy. Jutro też ma sypać. Zima wraca. Czyżby nasze szanse rosły?
Wieczorem przykra niespodzianka – kłopoty ze skrzynią biegów: “Awaria! Patrol padł. Skrzynia biegów. Wyciekł olej. Stoimy w środku tajgi, gdzie szaleje purga czyli totalna zamieć śnieżna” – taką informację puścił w świat Jacek – tak naprawdę problemem był tylko wąż gumowy doprowadzający olej ze skrzyni do chłodnicy. Łukasz naprawił uszkodzenie za pomocą noża i śrubokręta. Samochód niestety bez oleju podholowaliśmy kilka kilometrów do najbliższej miejscowości, gdzie poszliśmy spać w stolarni.
16 marca – środa
Rano zalaliśmy skrzynię olejem z zapasów każdego samochodu i dodatkowo tym co było w pobliskim sklepie. Niestety to za mało więc jedziemy do stolicy tej krainy – Syktywkaru. To trochę z drogi,
ale nie ma wyjścia, bo dodatkowo numery zaczął wyczyniać land rover. Rosyjscy mechanicy podejrzewali walniętą uszczelkę pod głowicą. Zimę mają tu oszałamiającą, śnieg autentycznie po pachy. Dziś mróz i słońce. Wszyscy mówią tu o zbliżającym się okresie purg. Wczoraj mieliśmy przedsmak – zawiewało śniegiem konkretnie. Po uzupełnieniu oleju i gorączkowych poszukiwaniach zapasowego paska alternatora do Landa (widać było, że szybko się zużywa od przesuniętego koła pasowego) – ruszyliśmy do Uchty, przepiękną off-roadową trasą przez tajgę.
17 marca – czwartek
Droga z Uchty do Peczory. A właściwie kawałki dróg. Trzeba pytać rosyjskich kierowców, by trafić na nieoznaczony żadnym drogowskazem leśny trakt wiodący na północ. Osiemdziesiąt kilometrów potężnych wybojów przez dziewiczy las tajgi zachodniosyberyjskiej.
Na śniegu charakterystyczne wilcze ślady, ludzkich brak. Nikt tu nie porusza się nawet na nartach. Tutejsi myśliwi polują widocznie bliżej nielicznych osad. Trasa zdecydowanie off-roadowa, auta skaczą jak kangury, a tu z przeciwnej strony… wołga. Rosjanie mają daleko przesuniętą skalę możliwości samochodów w terenie. Potem kawałek zupełnie niespodziewanym asfaltem i zimnik przy torach do Workuty. Znowu wyboje. Auta wpadają w poślizgi. Gubimy drogę, szukamy w ciemnościach. Na końcu niespodzianka – szeroka szosa i przejazd po zamarzniętej rzece. Rafał kręci bączka na samym środku. Polska fantazja. Czekamy na zorzę polarną – powinna być dziś widoczna.
18 marca – piątek
Do Inty z Peczory jedzie się zimnikiem przy torach. Przynajmniej na początku, bo startuje koło stacji kolejowej. Drogę wskazuje nam Andriej – właściciel statku “Peczora dusza republiki”. Chce pomóc, obdzwania znajomych. którzy jeżdżą na północ. Najpierw wersja: dojedziecie, potem zaczyna wątpić. Zimnik ma być miejscami rozryty przez ciężki sprzęt budowniczych rurociągu. I faktycznie, szczególnie podczas przekraczania rzek, trafiamy na wielkie, głębokie rozlewiska. To nalodzia – dopływająca stale spod lodu woda nie zamarza mimo mrozu. Wspaniała panorama ośnieżonego Uralu o zachodzie, oświetlonego dodatkowo przez księżyc w pełni. Vampir nie wyrabia na jednym z zakrętów, wali w lodową bandę, potem obraca Rafała w landzie. Jedziemy przecież po śnieżno lodowej nawierzchni momentami gładkiej jak asfalt, więc łatwo się zapomnieć. Jesteśmy zgodni – zimniki to jest to, a surowa Republika Komi naprawdę da się lubić. Drzewa coraz cieńsze i niższe, jak to w lasotundrze. Do miasta wjeżdżamy w policyjnej eskorcie.
19 marca – sobota
W Incie resztkami łagrów palą w piecach. Robi tak przynajmniej Sasza Małkow, który spawał popękany bagażnik na landzie. Dziury potężne, trudno lawirować pomiędzy zaspami, które wsysają kolejno wszystkie auta. Wyciągamy się sami, ale ostatecznie interweniuje Kraz. Sto kilometrów w osiem godzin. Nie ma ziewania. Docieramy tylko do Abiez, jeszcze 250 kilometrów do Workuty. Jesteśmy skonani.
20 marca – niedziela
Jesteśmy! Jedenaście dni zajęła droga z Torunia do Workuty. Ostatni odcinek z Abiez, choć najkrótszy – 240 km, okazał się najbardziej urozmaicony. Z osady, w której królują skutery śnieżne, cofnęliśmy się 30 km do bazy budowniczych gazociągu, by dotankować auta. Przejazd przez Usę. Trudno uwierzyć, że surowa ryba jedzona wczoraj wieczorem, wcześniej pływała pod nami. Jedna z gór na trasie pokonała nas.
Łukasz musiał odpuścić i zjechać tyłem prawie ze szczytu. Bardzo niebezpieczny manewr, bo z obu stron przepaść. Trzy samochody połączone linami wciągnął na górę spychacz. Od tego tam jest – Krazy też targa. Tylko pojazd gąsienicowy radzi sobie na lodzie pokrytym błotem. I wreszcie czysta tundra. Zachód słońca na lodowej pustyni, czujemy się jak na innej planecie. Zimnik faktycznie zaczyna puszczać, pojawia się woda. A przecież o zmroku, szybko się ochładza – mamy 17 stopni mrozu. W Workucie witają nas wódką i tortem. Gratulacje i toasty. Słyszeli, że jedziemy, nie wierzyli, że się uda.
21 marca – poniedziałek
Władze Workuty uznały nas za ambasadorów Polski i podziwiają nasz ekstremalny wyczyn – tak mówią o naszej wyprawie. Tablica upamiętniająca śmierć polskich i litewskich łagierników, budowniczych linii kolejowej, którą tu dowieźliśmy, mer obiecał umieścić na planowanym pomniku. Niestety, zaczyna wiać, pada śnieg – nadchodzi purga. Mamy znikome szanse na powrót na kołach. A cena lawety kolejowej do Uchty rozbija nasz budżet. Trudna sytuacja, męskie rozmowy. Dziś naprawdę nie wiemy co zrobić. Przeliczamy koszt paliwa i noclegów. Jutro musimy podjąć ostateczną decyzję – walczyć w śnieżycy, czy ładować się na pociąg i wprowadzić totalny reżim wszelkich wydatków.
22 marca – wtorek
Cały dzień szarpaniny na Kręgu Workuty. Kręcimy zdjęcia do dokumentów realizowanych we współpracy z Fundacją Tumult, organizatorem Festiwalu Plus Camerimage. Paweł Dyllus, nasz operator dwoi się i troi, a chłopacy pomagają. Pogoda wymarzona do filmowania, ale nie do jazdy – świeci słońce, zacina lodowaty wiatr, który błyskawicznie przesuwa zaspy.To jeszcze nie purga, ale i tak mniej uczęszczane drogi są już nieprzejezdne. Sytuacja robi się naprawdę trudna – powrót w tych warunkach wszyscy uznają tu za kompletne szaleństwo. Z drugiej strony, nikt z naszych rozmówców nie wierzył, że uda się nam tu dojechać. Może więc warto spróbować? Laweta kolejowa jest nie tylko potwornie droga, ale jedzie aż 4 dni do Uchty i radzą tu przesiedzieć ten czas w samochodach, bo inaczej mogą dotrzeć niekompletne. Więc chyba jednak ruszymy…
23 marca – środa
Pada śnieg i duje. Załatwiamy lawetę kolejową. Bez łapówki się nie dało. Mimo to nikt z zarządu kolei nie potrafi powiedzieć, kiedy transport dojedzie do Sosnogorska. Może za trzy dni, może za tydzień. Vampir, Piotr i Łukasz pojadą w autach na wagonie. reszta o wiele szybszym pociągiem osobowym. Spotkamy się na miejscu. Dochodzi do niesamowitych scen. Pewna urocza workucianka spytała Radka, czy może go dotknąć. Ludzie ciągle zaczepiają nas na ulicach, robią sobie zdjęcia przy naszych autach. Wot, mołodcy – słyszymy na każdym kroku. Przed startem w drogę powrotną kolejne naprawy aut – po pierwsze musieliśmy odczepić haki i wyciagarki, a jutro przed ładowaniem na lawetę zrzucimy koła zapasowe. Bo inaczej, samochody by się nie zmieściły.
24 marca – czwartek
Mróz od rana okrutny, potem wicher i śnieg. Teraz już nawet robotnicy kolejowi mocujący nasze auta na lawecie przyznają – no, teraz mamy wreszcie purgę. Odśnieżanie po workucku – spychacze i koparki w akcji. Wszyscy tu mówią: Bóg strzegł, że nie ruszyliście na południe na kołach. Na północ zresztą też. Zima na północno-wschodnim skraju Europy, to zupełnie inna bajka. Nad Bajdaratę nie ma szans ruszyć w tych warunkach. Próbowaliśmy wynająć gąsienicowca jako przewodnika, ale 100 zł za kilometr to cena z kosmosu. Rano powinniśmy być w Uchcie. Koledzy w samochodach na lawecie powinni być może 5 godzin później. Albo cztery dni. Zależy od tego czy łapówka dotarła tam, gdzie trzeba.
25 marca – piątek
Vampir, Pała i Łukasz po blisko półtorej dobie stania na bocznicy w Workucie – ruszyli. Pozostała szóstka już przed ósmą rano wylądowała w Uchcie. Pociągi osobowe kursują tu rewelacyjnie, z towarowymi nic nie wiadomo. Jechaliśmy w wesołym wagonie. Sasza, spawacz z Gazpromu, pokazywał filmiki ze swojej pracy. Fantazję mają Rosjanie. Na przykład, rozcinanie źle zespawanych rur siedząc na jednej z nich okrakiem. Nagle naprężona rura się prostuje i wyrzuca faceta wysoko w górę. My teraz w hotelu, a kierowcy w zasypywanych śniegiem samochodach uwięzionych na lawetach. A tu śnieżyce. Rosja sparaliżowana, w telewizji pokazują raz Petersburg, raz Moskwę – oba miasta po burzach śnieżnych. Trudno zdecydować, którędy lepiej wracać. Ale najpierw muszą tu dojechać auta z naszymi asami. Czekać na nich możemy dzień… albo trzy. A może “w łapu” pomogło i przyjadą jednak jutro? Tego nikt nie wie. Jutro od rana zbieramy materiały filmowe – szukamy pozostałości łagrów w okolicach Uchty. Ten kondycyjny dzień przydał się wszystkim, bo padaliśmy już na pyski.
26 marca – sobota
Nerwy nam puszczają. Przyjaźń polsko-rosyjska wisi na włosku. Jak się bierze łapówę, czyli “na łapu”, to się z zobowiązań wywiązuje! To święta zasada, szczególnie w kraju, gdzie ten sposób załatwiania wszystkiego jest powszechnie przyjęty. Nagraliśmy scenę total – Radek dzwoni do Andrieja i mówi wprost: wracamy do Workuty z tobą pogadać. Chłopak się najwyraźniej przeraził, bo oddzwaniał dwa razy. Potem Vampir puścił sms-a, że nagle tam u nich, w Peczorze na bocznicy, pojawiły się nowe informacje – mają ich odprawić po 22, a jechać mają do Uchty tylko 5 godzin. My jesteśmy autentycznie zdecydowani ruszyć do Workuty i to ze złymi intencjami. Mamy tam przecież utopione spore pieniądze. Wbrew pozorom aferę wywołać łatwo, bo oficjalnie łapownictwo jest w Rosji ostro karane. Wiem do jakiego urzędu Andriej wchodził z 30 tysiącami naszych rubli. Zdjęcie nawet zrobiłem. Miejmy nadzieję, że chłopaków jednak odprawią i dojadą do nas nocą. Dostali współrzędne hotelu Serdonik w Uchcie, gdzie jesteśmy. Czekamy. Od tych co na lawecie: Wczoraj ruszyliśmy z 26 godzinnym opóźnieniem. Z politowaniem patrzono na 3 naiwniaków siedzących sobie dobę w samochodzie, liczących na to, że odjedziemy w każdej chwili. Dzisiaj dotarliśmy do Peczory i zgadnijcie… stoimy dalej. Znowu doba?
27 marca – niedziela
Po trzech dobach koczowania w autach uwięzionych na kolejowej lawetcie Vampir, Pała i Łukasz są wreszcie z nami. Przeżyli dużo – z sikaniem do butelek włącznie i ostatecznie siłowym uwalnianiem aut: siekiera też była w użyciu. Teraz analizujemy warianty drogi powrotnej do kraju. Jest kilka możliwości, ale zawsze wychodzi ponad trzy tysiące kilometrów, a warunki drogowe są podobno w całej Rosji kiepskie. Czasu robi się naprawdę mało. Łapówkarze z Workuty zrobili nas w konia – laweta miała jechać przecież tylko 22 godziny. Straciliśmy dwa dni, które trudno będzie odrobić. Chcielibyśmy wrócić w piątek 1 kwietnia, ale nie wszyscy przystają na taką gonitwę. Jest się czego obawiać, bo zmęczenie trwającą już 18 dni wyprawą daje się we znaki. Wyraźnie słabniemy. Nerwy zaczynają niektórym puszczać. Dyskusja staje się burzliwa. Tak czy inaczej jutro pobudka bardzo wcześnie. Szybkie przepakowanie aut i w drogę. Posiłki wyłącznie na poboczach. W czasie ich przygotowania Paweł pospiesznie kręci zdjęcia do rosyjsko-tajgowych tematów. Szykuje się więc ostra jazda. 28 marca – poniedziałek
Błyskawiczne śniadanie tuż po 7 – jajecznica i pierogi – przepakowanie i ruszamy na południe. Byle minąć Kotlas, gdzie w drodze do Workuty wnerwiła wszystkich obsługa hotelu “Sowieckiego” i panująca tam upierdliwie ślamazarna biurokracja. Kręcimy zdjęcia w malowniczych, zasypanych śniegiem, dierewniach i, trochę ryzykancko, wyszki oraz trzy linie zasieków dawnego łagru, który dziś jest więzieniem o zaostrzonym reżimie. Wszyscy – ciałami i autami – zasłaniamy Pawła i jego kamerę. A on co chwilę wymienia karty pamięci, by w razie problemów stracić tylko ostatnie ujęcie. Jest współpraca, jest team.
29 marca – wtorek
Wielkij Ustiug ugościł nas przyzwoicie. Hotel dobry, dość tani i bez zbędnych ceregieli z papierkami. Wczoraj w patrolu Łukasza wydzielał się jakiś nieprzyjemny zapach. Najpierw podejrzenie padło na nieszczelność butli gazowej, dziś już wiemy, że to wysiadł, podobno niezniszczalny, akumulator żelowy. Dalej jedziemy na drugim, a śmierdziel wraca do Polski na dachu. Do celów filmowych potrzebowaliśmy starej siekiery. Wręcz wymarzoną sprzedała nam Nina Iwanowna Kukuriewa ze wsi Sieło koło Lenino. Oprowadziła po obejściu – żywy skansen. Piec chlebowy z miejscem do spania, maleńka bania, ale zero inwentarza. W całej wsi nie ma ani jednej krowy, świni. Tylko psy i koty. Nie to co za komuny, gdy Nina była dojarką w sowchozie. Sentyment za CCCP podobny jak w Workucie.
30 marca – środa
W środku nocy dotarliśmy do dziwacznego hotelu w Ustjużnej. Kompletnie zalana i rozkoszna recepcjonistka każdego z nas musiała wygłaskać na powitanie. Dotarliśmy tak późno, bo Łukasz złapał panę. Dziś pecha ciąg dalszy. Kolejna potężna opona General Grabber 35 cali sflaczała. Wcześniej te szerokie laczki pokonywały afrykańskie bezdroża, więc sporo przeżyły, ale żeby puszczać tak dzień po dniu… Rano musieliśmy wycofać się z proponowanego przez Rafała skrótu. Drogę z Ustjużnej na zachód pokrywały lodowe grduły, samochody niebezpiecznie tańczyły. prędkość bezpieczna – 40. Pozostało więc nadłożyć sporo przez Petersburg. Teraz walimy na Psków. Może w nocy uda się dotrzeć do granicy z Łotwą. Wcześniej jeszcze totalne tankowanie we wszystkie kanistry. Do Torunia chcemy dotrzeć w piątek 1 kwietnia. Ale wymęczone auta mogą te plany obrócić w żarti to wcale nie primaaprillisowy.
31 marca – czwartek
“Noc” w hotelu na granicy. Kładziemy się o 6 rano, wstajemy o 11. Tankowanie do pełna i po 80 litrów w kanistry na bagażnikach. A tu problem, wszystkie lokalne mrówki tym się zajmują – szmuglowaniem rosyjskiego paliwa na Łotwę. Nawet wożą ze sobą drewniane kliny, na które najeżdżają tyłem, by podnieść auto i więcej paliwa zmieścić w baku. W kanistrze wolno bowiem mieć ze sobą tylko 10 litrów. Rosjanie rozumieją, że pełne kanistry na dachu są integralną częścią auta ekspedycyjnego. Zresztą widzieli nas w telewizji. Łotysze biorą nas jednak zdecydowanie na prześwietlenie i chcą łapówki. Staje ostatecznie na dżinie lubuskim z toruńskiego Vinpolu. Ciągle trudno wjechać ze wschodu do Unii Europejskiej bez dobrej flaszki pod ręką. Cała zabawa trwa 5 godzin, mimo że na przejściu nie było kolejki. Na noc chcemy dotrzeć na Mazury. po obliczeniach, w Toruniu planujemy być jutro, w piątek 1 kwietnia, o godzinie 14.30 i zakończyć wyprawę w miejscu, gdzie ją rozpoczęliśmy – pod Urzędem Marszałkowskim.
Tutaj znajduje się galeria zdjęć z tego wyjazdu
kwiecień 2011 – Jacek Kiełpiński, Łukasz Dyrak